Koza ...
... czyt. piecyk wolnostojący Po długich oczekiwaniach wkońcu do nas dotarła dnia 24.02.2012 r. w późnych godzinach popołudniowych. Oj naczekaliśmy się na nią, naczekaliśmy, bo była zamówiona w grudniu zeszłego roku. Ale cóż - tak bywa. Były drobne problemy z firmą sprzedającą. Po miesięcznej wymianie listownej korespondencji w końcu się dogadaliśmy i w piątek dostojnie staneła w naszym salonie ona :
Z firmą transportową też trochę nerwówki było, ponieważ Pan przewoźnik poinformował mnie, że będzie ok. godz. 13 lub 14. No i musiałam znaleźć 4 "chłopa", bo kózka waży, bagatela, prawie 140 kg. Ja, niespełna 160 cm kobitka, raczej bym sobie z nią sama rady nie dała Ale udało się i 4 Panowie zwarci i gotowi do pracy stawili sie na budowie po godz. 14. A tu zonk Pan przewoźnik wysłał mi SMSa, że będzie pomiędzy 16 a 16.30. Cóż było robić - wszyscy zmarznięci i przestępujący z nogi na nogę czekaliśmy dalej. I w końcu dojechała. O 16.45 Panowie w liczbie 3 (1 musiał nas opuścić, bo praca na niego czekała) + kierowca sprawnie postawili ją w kącie (chyba za karę, że tyle się spóźniła ).
W dniu wczorajszym poszukałam w składach budowlanych do niej rury i trochę drewienka na początek, a dzisiaj odbył się przyłącz i pierwsze odpalenie.
O 12.30 uzbrojona w śrubokręt i młodek zabrałam się do odpakowywania jej z deseczek. Po 30 min pracy zobaczyłam jej oblicze:
Następnie, ku mojej radości, na pomoc przybył mi kuzyn - dzięki Bogdan No cóż - otwór kominowy na wys 211 cm to za wysokie progi dla mnie. Bogdan skrócił troche rurę kominkową i zabezpieczył otwór kominowy watą. Po czy odbyło się pierwsze palenie:
i pierwszy dym z komina (uwierzcie mi, że tam jest ):